15 września 2008 upada Lehman Brothers. Wydarzenie to zapoczątkowało najgłębszy, po wielkiej depresji lat 30′ XX wieku, kryzys ekonomiczny. W teorii ekonomii załamania gospodarcze, czy okresy recesji, są elementem cykli koniunktury i prowadzą do „oczyszczenia” gospodarki z rezultatów tzw. błędnej alokacji kapitału. Historycznie każdy taki kryzys, prędzej czy później, umożliwiał powrót gospodarek na ścieżkę wzrostu. Brzmi pozytywnie, jednak w praktyce takie oczyszczanie rynku oznaczało szereg bankructw, czasami rewaluację walut oraz przetasowania polityczne i gospodarcze na dużą skalę. Kryzys „Subprime” rozwiązano inaczej niż wszystkie (poprzez skoordynowane obniżki stóp procentowych i dodruk walut na niespotykanym dotychczas poziomie) i śmiem twierdzić, że jego prawdziwe efekty w zwielokrotnionej skali przyjdzie nam jeszcze oglądać. Minęło 8 lat, wykorzystano masę narzędzi by pobudzić gospodarki, a media znów serwują nam okładki z „białymi kołnierzykami” łapiącymi się za głowy z notowaniami giełdowymi w tle. Powód? Tym razem Brexit…
Niezależnie od tego jaki jest faktyczny powód wyniku referendum w Wielkiej Brytanii, rynki zareagowały jednoznacznie, tzn. wola wyjścia obywateli GB ze struktur Unii Europejskiej jest zjawiskiem negatywnym dla światowych rynków finansowych.
Punktem wyjścia do zrozumienia sytuacji na rynkach i poszukiwania zysków w obecnych warunkach jest sposób rozwiązania kryzysu z przełomu 2008/2009 (który rozwiązania nie przyniósł), tj. stymulowanie wzrostu za pomocą polityki Banków Centralnych (EBC w UE i FED w USA). Wielokrotnie zwiększono globalne zadłużenie i doprowadzono do niemal zerowych stóp procentowych licząc na to, że uda się “po drodze” pobudzić gospodarkę. W rezultacie rynek giełdowy USA, który stanowi ok 40% kapitalizacji giełd świata, zależy dziś bardziej od decyzji Janet Yellen (w USA) czy Mario Draghiego (w UE), niż realnej gospodarki. Wyceny w USA i UE mierzone wskaźnikami (P/E, P/BV, CAPE) wskazują na poziom bańki spekulacyjnej, przy jednocześnie słabych danych makro płynących z gospodarek zachodnich. Mimo potężnego zwiększenia podaży pieniądza i niemal zerowych stóp procentowych nie udało się uzyskać oczekiwanych efektów. Lekarstwo w tej “strzykawce” (pole do dalszej obniżki stóp procentowych) jest na wyczerpaniu, a pacjent (zachodnie gospodarki) nadal choruje i co gorsza: nie rokuje.
Dochodzi do paradoksów, gdzie słabe dane płynące z gospodarki (PMI, bezrobocie, itd.) skutkują wzrostami na zachodnich giełdach. Wynika to z faktu, że wielu inwestorów zakłada dalsze działania pobudzające rynki. Np. skup aktywów, który stwarza sztuczny popyt windujący ceny (Obecnie w ten sposób sprzedawane są obligacje o ujemnych rentownościach. Kto przy zdrowych zmysłach kupiłby papier wartościowy gwarantujący stratę?!). Wydaje się, że wyceny giełdowe oderwały się od realnej gospodarki i daleko nam do ich urealnienia (co oznacza potencjalne potężne spadki).
Warto zwrócić uwagę na fakt, że stopy procentowe to w praktyce cena pieniądza (czyli także długu), funkcjonujemy zatem w realiach niemal darmowego pieniądza, co oznacza dalej, że koszty obsługi zwiększonego w ostatniej dekadzie zadłużenia nie rosły współmiernie. Faktem jest, że ewentualne podwyżki stóp procentowych, które będą wdrażane przy poprawie sytuacji gospodarczej (która jest przecież celem!) będą oznaczały potężny wzrost kosztów obsługi bieżącego zadłużenia. Rezultatem będą bankructwa instytucji nie posiadających odpowiedniego cashflow, by obsługiwać regularnie spłatę wyższych odsetek.
Mając na uwadze powyższe, wnioskuję, że stoimy u progu wielokrotnie większego załamania niż kryzys w 2009 roku lub konieczności redukcji/umorzenia (przynajmniej w części) globalnego zadłużenia. Jedną z dostępnych opcji rozwiązania sytuacji może być wywołanie bardzo wysokiej inflacji, czy nawet hiperinflacji.
Dlaczego dotychczas zrealizowany “dodruk” nie wywołał inflacji? Przyczynę może stanowić fakt, że kapitał nie docierał do “rąk” mas, czyli obywateli strefy Euro i obywateli USA (Japonia również wydaje się grać do tej samej bramki co USA i UE w kwestii dodruku). W konsekwencji nie notowano wzrostu cyrkulacji pieniądza na poziomie konsumpcji, a tym samym dodruk nie mógł skutkować inflacją (CPI). Ten tok wnioskowania wydaje się współgrać z pomysłami dotyczącymi wdrożenia rozwiązania zwanego “helicopter money” i proponowanego jako alternatywa dla Quantitive Easing (QE). (Idea helicopter money w skrócie polega na rozdawaniu ludziom pieniędzy w ramach rozwiązań takich jak np. dochód gwarantowany).
Co do strefy Euro, sądzę, że projekt wspólnej waluty, nie jest konieczny dla realizowania idei swobodnej wymiany dóbr na arenie międzynarodowej (wystarczą do tego odpowiednie porozumienia/umowy pomiędzy państwami). Współcześnie emisja waluty jest tożsama z emisją długu – zatem, aby tworzyć wspólną walutę potrzeba wspólnego długu. O ile federacja jaką są Stany Zjednoczone wspólny dług posiada, o tyle Strefa Euro nie. Państwa członkowskie UE to ciągle zróżnicowane gospodarki, o odmiennych poziomach zadłużenia, celach gospodarczych i uwarunkowaniach historycznych. Myślę więc, że projekt jakim jest Strefa Euro nie ma przed sobą świetlanej przyszłości. Bliższy jestem stwierdzenia, że czeka nas koniec Euro lub ministrefa dla kilku gospodarek.
Wnioski:
- Ryzykowne są obecnie inwestycje jakkolwiek aktywa skorelowane z wyceną w walutach USD, EUR i JPY. Ilość tych walut w obiegu została zwiększona niewspółmiernie do rzeczywistych potrzeb gospodarki.
- Ceny obligacji emitowanych przez USA, kraje UE, czy Japonię są sztucznie windowane przez skup realizowany przez Banki Centralne. To poziom bańki spekulacyjnej.
- Zwiększanie podaży pieniądza na skalę większą niż kiedykolwiek w historii może prowadzić do hiperinflacji. (A w takich warunkach: posiadanie rzeczy > posiadanie pieniądza)
- Wprowadza się obecnie dyrektywę BRRD umożliwiającą przeprowadzenie Bail-in, czyli uporządkowanej likwidacji banku z wykorzystaniem środków zdeponowanych przez Klientów – patrz Cypr 2012-2013. „Pewne jak w banku” zaczyna brzmieć groteskowo.
- Jedynym rynkiem (giełdą) z relatywnie niskimi wskaźnikami (P/E, P/BV, CAPE) jest Rosja. (tu skutecznie odstrasza ryzyko kursowe związane z Rublem)
- Złoto i srebro inwestycyjne jako tzw. safe heaven mają mocne fundamenty do wzrostu.
- Dochodzi do istotnych zmian w międzynarodowym systemie walutowym (Chiński Juan włączony do koszyka walut SDR jesienią 2015). Prawdopodobnie jesteśmy świadkami zmian międzynarodowego systemu monetarnego, w skali porównywalnej do Bretton Woods.
- Do walut, które wg mnie mogą skorzystać (umocnić się) na obecnej sytuacji należą: CHF (Frank Szwajcarski), CNY (Chiński Yuan Renminbi), NOK (Korona Norweska), ISK (Korona Islandzka), AUD (Dolar Australijski).
- Prawie zerowe stopy procentowe w obliczu konieczności podwyżek będą przyczyną potężnego wzrostu odsetek od globalnie wyemitowanego długu, co może być punktem zapalnym do licznych bankructw.
- EBC rozpoczął w czerwcu 2016 skup obligacji korporacyjnych emitowanych przez Banki. Oznacza to generowanie sztucznego popytu na te papiery (windowanie wycen) lub desperacką próbę ratowania sektora bankowego w EU.
- Grecja nie mogła zbankrutować w klasyczny sposób (umorzenie długów przez hiperinflację), gdyż nie jest emitentem waluty, której używa (EUR). W tym kontekście sytuacja Polski nie jest wybitnie zła.
- Prawdopodobnie stoimy u progu olbrzymich przetasowań na światowych rynkach finansowych i walutowych. Taka sytuacja historycznie oznaczała ogromny transfer majątku od niepoinformowanych do tych, którzy zajęli odpowiednie pozycje. Nigdy nie można mieć pewności, ale ilość potencjalnych punktów zapalnych można monitorować. Obecnie mamy ich aż nadto. Bycie nieostrożnym byłoby lekkomyślne.
Nie wystarczy czuć co się dzieje, to podjęte działania dają określone rezultaty. Mam jednak silne wrażenie, że dobre typy z ostatnich lat były jedynie wstępem i potwierdzeniem scenariusza, który realizuje się na naszych oczach. Będzie można na tym solidnie zarobić. FPP to przedsięwzięcie, które ma m.in. przygotować możliwie dużą grupę ludzi do wzbogacenia się w trakcie zmian. Zapraszam do kontaktu z nami.
Piotr Krzak
[sgmb id=”1″]