Woda zamarzała zanim powstał termometr.
Jeżeli podgrzejesz wodę do 100 stopni Celsjusza zacznie wrzeć i jeśli utrzymasz ten proces dłużej – wyparuje zupełnie. Kwestia pozornie bezwzględna. Tak się umówiliśmy. Szwedzki uczony Anders Celsius zbudował pierwszy termometr rtęciowy w 1742 roku, czyli niecałe 300 lat temu. Jeśli więc zaczniemy rozpatrywać kwestię temperatury wrzenia wody w ujęciu dłuższym niż 300 lat, to „okaże się”, że woda wrzała zanim „ustalono” jej temperaturę wrzenia. Skala, którą w 1742 roku zaproponował Celsius opierała się na definicji jednego stopnia temperatury rozumianego jako jedna setna różnicy temperatur topnienia lodu i wrzenia wody. Miara jaką jest temperatura jest „pochodną” zjawisk obserwowanych znacznie wcześniej (właściwie można założyć, że istniejących zanim zanotował to jakikolwiek obserwator), mimo, że dziś myślimy raczej w kategorii: podgrzewam wodę do 100 stopni, żeby ją zagotować.
Celsius nie odkrył wrzenia wody, to był fakt i jeden z punktów wyjścia w tworzeniu skali, temperatura to subiektywna miara, którą zastosował w oparciu o stałe (w sensie: powtarzalne) zjawisko. To nie koniec, Celsius zaproponował odwrotną skalę niż ta, której używamy: jako 0 stopni przyjął temperaturę wrzenia, natomiast 100 stopni było temperaturą zamarzania. Wrzenie wody jest faktem – temperatura jest przyczyną, ale 100 stopni jest tylko założeniem i przyjętą normą.
Jaki to ma związek z inwestowaniem?
Gdy tracisz, robi Ci się gorąco, a w pewnym granicznym punkcie zauważasz, że „prawdziwe” pieniądze wyparowały. To finansowa temperatura wrzenia. Też możesz sobie to zeskalować jak Celsius (Kelvin lub Fahrenheit) temperaturę. 😉 Chciałem, żeby było zabawnie, ale nawet tu powstaje poważne pytanie: pieniądze prawdziwe w jakim sensie? Fizycznym (rzecz/stan: papierowy banknot lub kwota na ekranie komputera), czy funkcjonalnym (co mogłem za nie kupić wczoraj, co mogę dziś, co będę mógł jutro?) . Temat na książkę, zostawiam do przemyśleń.
Istnieje bardzo rozwinięta wielowątkowa teoria na temat inwestowania od podejścia z obszarów psychologii – behawioralnego, przez analizę fundamentalną po wysoce zmatematyzowaną analizę techniczną. Naukowcy mają pole do pracy na lata. Gdy sięgam pamięcią wstecz, do moich początków z inwestowaniem i finansami – zawsze wydawało mi się, że zdobycie wiedzy w powyższych obszarach niemal gwarantuje sukces, a przynajmniej umiejętność przeprowadzania dochodowych inwestycji. Wertowałem więc książki o spójnych i sprzecznych względem siebie koncepcjach. Próbowałem w praktyce. Wyszukiwałem dane, wyciągałem wnioski. Błąd za błędem. Paradoksalnie – efektywna nauka, która zaprocentowała. Mimo, że nie straciłem czasu, to nie zyskiwałem pieniędzy, więcej – traciłem je. Dzisiaj nazywam to ceną zdobytej wiedzy.
Odwrotnie. Intratnie.
W docieraniu do celu ważniejszy jest prawidłowo obrany kierunek i sposób nawigacji, niż technika przemieszczania. Jeżeli znasz drogę z punktu A do B, to dotrzesz do celu niezależnie od tego czy będzie to spacer, bieg, jazda rowerem czy samochodem. Nadmierne teoretyzowanie w procesie inwestowania jest debatą nad środkiem lokomocji albo techniką biegu w przykładzie powyżej. Może przybliżać do celu, ale nie jest kluczowe. Najlepszy środek lokomocji plus zupełnie błędna nawigacja, nie doprowadzi do przysłowiowego punktu B.
Dzisiaj myślę, że inwestowanie to filozofia. Nie mam natury humanisty, znacznie bliżej mi do liczb, dlatego powtórzę, moim punktem wyjścia, który umożliwił wejście na dochodową ścieżkę jest mimo wszystko stwierdzenie: inwestowanie to filozofia. Wszystko staje się prostsze jeśli założymy, że jest to proces ciągły, wielu utytułowanych sportowców i uznanych trenerów personalnych mówi dokładnie to samo na temat uprawiania sportu i dbania o sylwetkę. Nie można osiągać zadowalających, długoterminowych efektów „z doskoku”. To proces, zdecydowanie długoterminowy, co nie wyklucza osiągania szybkich i znacznych zysków.
Powyższe absolutnie nie może oznaczać też trzymania stratnych pozycji w nieskończoność (na zasadzie: trzymam aż odrobię stratę), myślę bardziej o dość przytomnym i samokrytycznym stwierdzeniu faktu (wyznaczeniu stałej lub punktu odniesienia): w grze jaką jest inwestowanie zarówno zysk, jak i strata są naturalnymi zjawiskami, które będą naprzemiennie występować. Zdrowo jest „pozwolić” im istnieć. W moim przypadku to oczyszcza głowę od rozwiązywania i emocjonowania się kwestiami nieistotnymi. W końcu chcę dojechać do celu (osiągać zysk), a nie debatować o kolorze auta czy roweru, przy pomocy którego to zrobię.
Teorie na temat inwestowania nie są zbiorem działających rozwiązań – są bardziej takimi „rodzajami skalowania i opisu rzeczywistości” powstałymi na podstawie obserwacji faktycznych zjawisk, dokładnie tak jak skale temperatury Celsiusa, Kelvina czy Fahrenheita. Różnica jest taka, że zdarzenia gospodarcze nie są tak jednorodne i powtarzalne jak wrzenie wody. Teorie więc są płaszczyzną interpretacji zjawisk na rynku, ale nie przyczyną, czy zapalnikiem inicjującym te zjawiska.
Święty Graal nie może istnieć.
Krok dalej. Wypracowane do dziś teorie są więc wzajemnie różne, w wielu przypadkach nie są i nie muszą być nawet zgodne, w pewnych okolicznościach są bardziej użyteczne, w innych przeciwnie – całkowicie zawodne. To bez znaczenia, gdyż nie dają ponadczasowego rozwiązania. Takie nie istnieje – przyjmuję to za fakt, który stanowi w moim modelu inwestycyjnym stałą (punkt odniesienia). Istnieją jednak czynniki zakrzywiające „sprawiedliwość” czy „równość” w dostępie do informacji – to również fakt. Naiwnie byłoby zakładać, że wszyscy, zawsze podejmują decyzje w oparciu o te same dane. Nawet hipotetycznie przy identycznej bazie danych dla wszystkich – sam fakt, że odbiorca interpretuje je własnym tokiem myślenia, doświadczeniami, wyklucza identyczność wniosków. Regulacje prawne, nakazy i zakazy są tylko fasadową nakładką na proces, który z natury nagina rzeczywistość od matematycznej powtarzalności na rzecz rzeczywistej, naturalnej zmienności, złożoności – w istocie „nieprzewidywalności”. Odrębną kwestią jest rozwinięcie popularnego w mediach branżowych określenia „inwestorzy”. Kto to właściwie jest?
Inwestorzy – czyli kto?
Tu znowu można prowadzić burzliwe debaty dotyczące definicji. Takowe nawet wypracowano: inwestorzy indywidualni, inwestorzy instytucjonalni… Jeśli zabrniemy dalej okaże się, że istnieją tzw. TBTF (Too big to fail) czyli powiedzmy „instytucje systemowo istotne”, co w praktyce oznacza, że z perspektywy nadzorców należy je ratować za wszelką cenę. To również inwestorzy w sensie: podmioty mogące nabywać akcje, obligacje i inne papiery wartościowe, właściwie tak jak osoba fizyczna. Kim jest więc nawet najlepiej przygotowany merytorycznie inwestor indywidualny, który nie jest „systemowo istotny” w obliczu choćby TBTF? Sprawy ważne znowu znajdują się za fasadą teorii, norm i regulacji.
Inwestowanie to gra. W każdej grze istnieją jakieś figury (karty, pionki, postaci), gry planszowe dość szybko uczą nawet najmłodszych graczy rozpoznawania strategicznych elementów gry. W pokerze Texas Hold’em oczekujesz jak najwyższych kart na ręku, w Monopoly chcesz trafiać jak najczęściej na pola umożliwiające zakup nieruchomości, w szachach znacznie bardziej niż pozostałe pionki interesują Cię Król i Królowa. Inwestując musisz zrozumieć, kto ma ma (lub potencjalnie może mieć) najmocniejsze karty. Znowu przykład karciany i poker: możesz mieć parę asów „na ręku”, ale Twój przeciwnik wygra z trójką nawet przeciętnych kart. To nie czyni gry bezsensowną.
Szczerze: zgadywanie jest całkiem racjonalne.
Zabrzmi to dziwnie, ale logicznie rzecz biorąc inwestowanie w sensie powszechnie przyjętym, jest procesem zawierającym wiele błędnych koncepcji u podstaw. Opartym na oczekiwaniach, które w wielu przypadkach są wręcz naiwnym roszczeniem. Przede wszystkim, dowolna zakończona inwestycja (jako proces) może stwarzać pozór ciągu przyczynowo-skutkowego, ale to nie dowodzi, że taki zaistniał. Nawet przy pewnej powtarzalności pozornych przyczyn i skutków, co może wynikać z analizy dużej próby danych wejściowych i wyjściowych, ciągle możemy błędnie marginalizować pewne czynniki. Właśnie te czynniki są brzemienne w skutkach, które nazywamy później: kryzysem, krachem, depresją. Posiadamy dostęp do danych historycznych, czy zdarzenia pozornie losowe rzeczywiście są niepowtarzalne? Są powtarzalne, a skutki są powtarzalnie nieprzewidywalne.
Nauka opiera się na indukowaniu (w uproszczeniu), np. z obserwacji: 1= dfg, 2= dfg, 3= dfg, wnioskujemy naukowo: każda liczba naturalna to „dfg”. Pewien jegomość zgrabnie wskazał na lukę takiej koncepcji:
Pewnego kurczaka nakarmiono w poniedziałek, we wtorek i w środę. Kurczak myśli: Aha, codziennie będą mnie karmić. W czwartek ugotowano z kurczaka rosół.
Autor (podobno): Bertrand Russel
Nie istnieje sposób pomnażania pieniędzy, o naturze spekulacyjnej, który może być powtarzany z identycznym skutkiem w nieskończoność. Jeśli rynki są grą o sumie stałej (lub zerowej), to raz wykorzystany przez kogoś „sposób” zostawia ślad w postaci transakcji, pochodną transakcji jest cena, cena jest informacją. Informacja jest interpretowana przez pozostałych uczestników rynku (czy gry – osobiście wolę to określenie). Zachowania uczestników, którzy powzięli i przetworzyli informację są więc adaptacyjne względem sposobu, który wywołał jakiś gwałtowny ruch (zmianę ceny i/lub transfer własności). Tu do gry wchodzi niepewność, przeważnie bowiem nie możemy wiedzieć, czy adaptacja następuje po danym zjawisku, czy może pewne zjawisko jest w jakimś stadium (jednym z wielu) i wówczas adaptacja co prawda następuje, ale na podstawie szczątkowej informacji. Procesy te zachodzą więc często równolegle, lub przenikają się – nie są przyczyną i skutkiem. Bliżej tu do teorii systemów złożonych i zdarzeń emergentnych niż do prostego jeżeli A to B.
Ciekawostka: Podobno służby specjalne w USA stosują jako skuteczną w szacowaniu ryzyka wystąpienia „nieprzewidzianych” zdarzeń i ich skutków, metodykę wnioskowania Bayes’owskiego – opartego na prawdopodobieństwach warunkowych. Temat wart odrębnego tekstu – potwierdzałoby to jednak zasadność założenia, że rynki reagują jak system złożony, nie natomiast jak model statystyczny.
Moje stałe.
Założenie, że poszukiwanie zysków jest rodzajem zgadywanki (tak i niczym więcej) wyklucza u podstaw wiele błędnych przekonań o wiedzy, czy modelu, który wywołał jakiś skutek w naszym portfelu. Zatem: nie inwestuję, zarządzam kapitałem i oczekiwaniami w grze: prawda / fałsz (wersja hazardowa: czerwone / czarne albo parzyste / nieparzyste). Okazuje się, że mimo celu jakim jest zysk w założonym czasie, w oparciu o powyższe założenie poszukuję zupełnie innych modeli / mechanizmów / aktywów do generowania tegoż zysku, niż robiłem to pierwotnie.
Stała jest zmienność.
Zawsze może nastąpić zjawisko spoza przyjętej skali. Gra w inwestowanie ma pewne miary np. jeżeli będziemy sprawdzać osiągnięty wynik ostatniego dnia każdego miesiąca, to uzyskamy ciąg rezultatów możliwych do opisania w sposób binarny: zero-jedynkowy, na zasadzie zysk/strata. To jest zmienność, która jest stałą w tworzeniu strategii. Dwa pewne zjawiska, o których istnieniu w przyszłości możemy być pewni. Ten prosty fakt umożliwia modelowanie naszych zachowań pod realia tego systemu. Umożliwia także wyłapanie zdarzeń, które będą potrząsały systemem, mimo że kierunek może pozostać nieznany.
Zdaje się, że Einstetin stwierdził: „Jedyną stałą jest zmiana.” Krótko i precyzyjnie, ale istnieje jeszcze ciekawsza w mojej ocenie koncepcja. Serbski uczony, przez wielu uznawany za największego wynalazcę wszechczasów („wynalazcę współczesności”) – Nicola Tesla sformułował kiedyś bardzo istotną myśl. Mogę być nieprecyzyjny w jej przytoczeniu, ale ogólny sens jest prze-prosty i w tym właśnie przełomowy. Tesla zajmował się i z tego jest najbardziej znany (mimo, że paleta osiągnięć jest ogromna) zagadnieniami prądu elektrycznego (konkretnie prądu zmiennego). Czytając książki na jego temat, bardzo mocno wpłynęła na mnie ta koncepcja:
Tesla wywodził, że źródłem prądu jest de facto energia wynikająca np. z temperatury lub ruchu, całym problemem energetycznym jaki mamy do rozwiązania jest więc wypracowanie metody pozyskiwania i kierowania tej energii w pożądane miejsca. Nie to jest genialne. Nicola stwierdził, że skoro Ziemia porusza się nieustannie ruchem obrotowym wokół własnej osi (co skutkuje np. dniem i nocą) oraz ruchem obiegowym wokół Słońca (co skutkuje np. porami roku), to stale posiada „wewnętrzną” energię, z której moglibyśmy czerpać np. darmowy prąd!
Intuicja może wrzucać powyższe do szufladki „science-fiction”, ale jeśli uświadomisz sobie, że stojąc na równiku poruszasz się z prędkością około 1667 km/h, to umówmy się, nie mówimy tu o małej energii. Znowu pytanie o związek z inwestowaniem?
Odpowiedź: Względność – zmiana perspektywy obserwującego zmienia cechy obserwowanego obrazu. Zastanów się jak zdefiniowałbyś czas, gdybyś nie istniał na ziemi jako obserwator zdarzeń? Jeśli inwestujesz z poziomu własnego portfela, to dysponujesz najbardziej podstawową perspektywą, widzisz stratę lub zysk, widzisz za mało. Jeśli wyjdziesz z myśleniem poza własny portfel, dostrzeżesz zupełnie inne, niezauważalne wcześniej siły (i figury w tej grze). Kończę „wyciągiem” z własnego pamiętnika, pigułką przemyśleń i doświadczeń:
Do uprawiania nauki nie jest wymagana wiedza.
Czasami „wiedzieć” znaczy znacznie mniej, niż „dobrze wybrać”.
Wybrać nie musi oznaczać wskazania konkretnie czegoś, może oznaczać odrzucenie tego co nieistotne. Koncentracja.
Laser. Jest światłem, niezbędnym do życia w swym rozproszeniu i niebezpiecznym (a nawet zabójczym) narzędziem, gdy jest skoncentrowane.
Autor: przemyślenia własne.
Koniec, który jest tylko wstępem.
Czy gdybyś zdołał opisać wybrany rynek (obojętnie co: notowania akcji, kryptowaluty, kukurydzy, wymyślaj co chcesz) na zasadzie: za wejście płacę x i mogę otrzymać 0 lub 2x, albo 3x – byłbyś wstanie ustalić ile to jest Twój X? Co musi się dziać, by „na koniec dnia” Twoje saldo takiej gry wzrosło? To dość proste zadanie. A teraz poszukaj systemów, które zachowają się z dużym prawdopodobieństwem tak jak ten eksperyment myślowy.
Piotr Krzak, FPP Group