W ostatnim czasie odbyłem kilka rozmów, gdzie pojawiał się temat „nowości” dotyczących zautomatyzowanych form zarabiania: robotów, czy systemów. Naturalnie wiele firm czyni z tej koncepcji swój „core-business”. Co ciekawe: mając perpetuum do zarabiania podobnie jak mityczny Prometeusz ze światłem do jaskiń, schodzą z pieniędzmi pod strzechy. Filantropia.

W dużym skrócie: nie musisz pracować, nie musisz nawet polecać żadnych produktów/usług, a pieniądze będą pączkować. Mam tu na myśli pączkowanie w sensie biologicznym. Wikipedia podpowie w razie potrzeby. Trzeba dodać, że z tym polecaniem jest zwykle tak: nie musisz, ale możesz jeśli interesują Cię konkretne sumy. Finalnie, te „konkretne sumy” interesują większość partycypujących w przedsięwzięciach tego typu. Założenie, że inicjator zabawy tego nie wie lub osiąga taki efekt niecelowo, jest naiwnością.

Zdaję sobie sprawę jak brzmi obietnica zysków bez pracy. Zdrowy rozsądek i odrobina doświadczenia życiowego powinna negować taki model (zwłaszcza jeśli zakłada uszczęśliwienie wszystkich). Dzieje się jednak odwrotnie i wciąż takie innowacje są serwowane i znajdują odbiorców. Jest niesamowitą cechą Homo Sapiens zdolność do myślenia w kategoriach abstraktu. Z jednej strony to motor naszej ewolucji, a z drugiej motor samozagłady. Ten mechanizm wtłacza nas w realizowanie pewnych idei typu: będę pracował i płacił komuś, bo obiecał, że wypłaci mi emeryturę za 30 lat. Nadzieje rzeczywiście są długodystansowcami i umierają ostanie…

Czuję się wywołany do tablicy z trzech powodów:

  1. Widzę niezmierzone pole do nadużyć i oszustw w tej materii. Widzę również, że wielu nawet dość profesjonalnych uczestników rynku promuje te pomysły. Jak wiemy wszelkie komisje i organy, które mają nadzorować rynek charakteryzują się pewną bezwładnością. Mechanizm tej bezwładności jest taki jak warszawskie korki: w godzinach szczytu rower jest skuteczniejszy w osiąganiu celu niż najszybsze auto. Dziś będę tym rowerem, a temat to jazda właśnie w godzinach szczytu.
  2. Raz napisany tekst na ten temat będzie użyteczny zawsze. Energia zużyta na pisanie, pójdzie w niebyt, ale pozostanie tekst ze zbiorem prawideł, które działają ponadczasowo.
  3. Jestem spokojny o ilość zastosowań tego co napiszę, ponieważ istnieje pewien model, a zmieniane w mojej ocenie są wyłącznie szyldy, produkty, aktorzy. Przyszłość będzie najpewniej obfita w kolejne takie: „nowości„.

Firma obieca Ci robota, który zarabia.

Czym jest więc to perpetuum? Inspiracją do tego tekstu był model biznesu pewnej firmy, która działa od niedawna i oferuje swoim klientom/partnerom/inwestorom możliwość korzystania z robota, który handluje na kilku – kilkunastu giełdach kryptowalutowych, wyszukuje różnice kursowe i zarabia na nich. Wykorzystuje więc tzw. arbitraż. Taki „produkt” zapewne jest (był) dostępny w ofercie niejednej firmy forexowej. Dla utrzymania story kluczowe jest, że akurat ten (robot) jest inny, bo handluje krypotwalutami, czyli na młodym rynku gdzie jeszcze są takie możliwości. Zabieg konieczny, na wypadek, gdyby potencjalny inwestor zapytał czym różni się ten robot od tych forexowych, dzięki którym ludzie wysyłają swoje oszczędności na wycieczki w jedną stronę.

Naturalnie można korzystać z robota tylko na własny użytek, ale – dla tych ze smykałką do biznesu – jest również możliwość polecania usług firmy innym. Odpłatnie. W oparciu o coś, co zwykle nazywa się planem marketingowym.

Nie uważam, że każda taka koncepcja dystrybucji jest zła z definicji. Jestem jednak niemal pewny, że w zdecydowanej większości ta pozornie zdrowa idea jest wykorzystywana do uzyskania efektu wykładniczego zasysania kapitału.

Żeby osiągnąć ten efekt „zassania” dużych sum, twórcy takich rozwiązań muszą:

  1. Dotrzeć do odbiorcy niezdolnego do oceny mechanizmów rządzących danym modelem. Najlepszy jest tzw. Kowalski nazywany w świecie korporacji „klientem detalicznym”.
  2. Dać wiarygodne uzasadnienie fenomenalnych zysków.
  3. Uzasadnienie to jest strategiczne, bo musi być jednocześnie intuicyjnie proste (zrozumiałe dla każdego) oraz na tyle niedostępne/skomplikowne żeby oświecony tym modelem potencjalny uczestnik nie pomyślał, że mógłby to zrobić sam – bez tej firmy.

W omawianym przykładzie fasadowym (tak przypuszczam) produktem jest właśnie robot – „zwycięzca”, który dzielnie wyszukuje wszystkie różnice kursowe i zgarnia je dla uczestniczących w systemie. Idealnie wypełnia to punkt 3 powyżej tj. istnienie zjawiska arbitrażu jest niekwestionowalne więc nawet w poważnych źródłach potencjalny zainteresowany znajdzie na ten temat kilka obiektywnych słów, a jednocześnie nie pokwapi się, by samemu siedzieć przed 10 monitorami lub napisać takiego robota dla siebie. Wypełnienie tych warunków skłania mnie do wniosku, że produktem nie jest super-robot wykonujący arbitraż, a uczestnik tej zabawy, który zapisał się z „linku” lub jest biznesowym ogniwem i poleca rozwiązanie kolejnym.

Byłoby arogancją, zakładać, że wypełnienie powyższych warunków od razu oznacza, że intencją dostawcy takich rozwiązań jest oszustwo.

Jedną z mądrzejszych rzeczy, które mogę zrobić analizując cokolwiek – jest przyjęcie założenia, że mogę całkowicie się mylić.

Taka osobista zasada. 😉

Dlatego pomimo podejrzenia graniczącego z pewnością, zadam sobie pytanie: czy taki model może zadziałać choćby teoretycznie?

Arbitraż jako serce skalowalnego biznesu.

Należy zastanowić się, czy jest możliwe utrzymanie się różnicy kursowej na konkretnej parze np. BTC/ETH pomiędzy różnymi giełdami (obojętnie co jest przedmiotem obrotu, tu podałem przykład popularnej pary kryptowalutowej Bitcoin i Ethereum). Takie zjawisko rzeczywiście występuje, ale zdecydowanie rozbieżność istnieje tylko „chwilę” po czym kierunek jest tylko jeden: malejąca różnica, aż do momentu, w którym arbitraż przestaje się opłacać. To przemawiałoby na korzyść zastosowania robota (ten nie śpi, powtarza nieznudzony te same czynności w kółko).

Wynika to z natury i jest ujęte jako podstawowe prawa rynkowe: różnica ceny z chwilą, gdy zostaje zauważona przez kogokolwiek staje się przedmiotem arbitrażu. Powstaje presja sprzedażowa na rynku z zawyżoną ceną i presja zakupowa na rynku z ceną zaniżoną. W rezultacie różnica wycen „spłaszcza się” dążąc do zera, a więc równowagi cen.

Powyższe nie wyklucza, że robot mógłby rzeczywiście działać. Dochodzimy do sedna – firma obiecuje, że możesz wpłacać pieniądze w celu pomnażania ich oraz zapraszać kolejnych i zarabiać na tym. Wszyscy mogą być szczęśliwi! 😉 – to jest problem systemowy i logiczna sprzeczność w tej układance.

Ograniczeniem jest wolumen obrotu i konstrukcja arkusza zleceń. Robot ma rzekomo obracać każdą kwotą (zakłada się nowych Klientów bez ograniczeń), czyli będzie potrzebował zagrań coraz większymi kwotami. Nawet jeśli dodatnie wyniki byłyby początkowo osiągalne to przez opcję „dla wszystkich” taki mechanizm musi prowadzić do „rozwadniania” korzyści z arbitrażu na rosnącą liczbę jednostek kapitału. Mówiąc matematycznie: zyski z tego procederu muszą dążyć asymptotycznie do zera.

Dlaczego?

W arkuszu zleceń na dowolnej giełdzie (także kryptowalut) w danym momencie czasu, po danej cenie, jest zawsze bardzo ograniczona ilość walorów oferowanych zarówno po stronie sprzedaży jak i zakupu. Cena wyświetlana jako aktualna na danej giełdzie, to nic innego jak cena ostatniej zawartej transakcji. Robot analizuje tę cenę – jest ona pieśnią przeszłości w chwili publikacji. Dalej robot w oparciu o tę cenę wprowadza zlecenia zakupu/sprzedaży – opiera się ta na założeniu, że kolejne oferty w arkuszu są „blisko” ostatniej ceny transakcji. W praktyce: nie zawsze tak jest.

Przykładowy arkusz zleceń jednej z giełd kryptowalutowych dla Bitcoina

Ceny: najwyższa z arkusza zakupu i najniższa z arkusza sprzedaży też obejmują stosunkowo mały wolumen (kolumna ilość), więc nawet wyłapanie różnicy pomiędzy giełdami i super szybkie działanie, nie da skalowalnych zysków. Nie można, bez zaakceptowania coraz gorszych cen (czyli przeskakiwania do gorszych ofert) zwiększać wolumenu transakcji według własnego widzimisię. „Podaż tych korzyści” jest ograniczona.

Nie rozumiesz, nie inwestuj.

Trzymając się starej dobrej zasady z nagłówka powyżej, trzeba podkreślić, że stwierdzenie „nie rozumiem” nie jest ujmujące naszym zdolnościom intelektualnym. Niemal wszystko co ma wartość jest „do zrozumienia”, skomplikowanie to środowisko niezbędne do nadużyć. Czy możliwe byłyby nadużycia na gruncie np. prawnym, podatkowym, gdyby przepisy były proste, a przez to znane i zrozumiałe dla wszystkich?

Ostatnią perełką modelu firmy, którą wziąłem na warsztat jest wycena wyników pracy robota w tokenach tej firmy. Tokeny te nie są listowane na żadnej otwartej giełdzie, więc ich cena nie jest „rynkowa”. Firma opisuje model wyceny swojego coina tak: suma wszystkich kupionych/pozyskanych kryptowalut podzielona przez stałą (zadaną) ilość tych coin’ów. Naturalnie gwarantują możliwość wymiany ich na np. złotówki… Ta konstrukcja pozwala na nieskończone manipulacje kursem tej waluty rozliczeniowej. Istnieje przykład kliku takich tworów funkcjonujących na rynku nieco dłużej, historia w okresie „zbierania” inwestorów jest taka, że taki „bezgranicznie manipulowalny coin” cudownie rośnie niemal bez korekt, po czym pada. Dodatkowo taki wzrost wartości nakręca zaangażowanych w przedsięwzięcie, by nie cashować zysków, a trzymać je walucie tej firmy (bogacą się przecież wraz z upływem czasu). W rzeczywistości czekają ze wszystkim na dzień prawdy.

Kończąc, spekulacyjnie można na czymś takim zarobić. Rozumiejąc oszukańczy model, który musi się rozpaść prędzej czy później, wytrawny spekulant zajmuje pozycję „prędzej” i wychodzi przed „później”. Cała sztuka. Inwestor detaliczny jak sama nazwa wskazuje – nie jest wytrawnym spekulantem. Dalej dochodzą też emocje bo kolega, który namawiał 2 miesiące wcześniej ma już „zyski”, itd.

Polecam: unikać.

PK